piątek, 23 sierpnia 2024

Operacja

Po przebyciu kaszlu związanego z COVID-19, zauważyłem zgrubienie w pachwinie, które okazało się przepukliną pachwinową. Jest to częsty problem wynikający z ludzkiej postawy pionowej, na który organizm niestety nie wykształcił skutecznej metody naprawy. Konieczna była operacja. Tego dnia lekko padało. Do szpitala pojechaliśmy samochodem. Stres towarzyszył mi już od kilku dni, a przed zabiegiem jeszcze się nasilił. Miałem umówioną wizytę na 12:15, z zastrzeżeniem, że nie mogę nic jeść po 6 rano ani pić po 10. Około 12 zgłosiłem się na recepcji i czekaliśmy. O 12:20, kilka minut po umówionym czasie, przyszła pielęgniarka. Powiedziała, że cała procedura zazwyczaj trwa od 4 do 6 godzin, więc najwcześniej mogę wyjść około 16. Pielęgniarka zaprowadziła mnie do sali nr 9/10 z fotelem osłoniętym przesłoną. Był tam również drugi pacjent, który miał przejść tę samą operację, prawdopodobnie zaraz po mnie. Podczas oczekiwania stres narastał, a w głowie krążyły dziwne myśli o tym, co może się wydarzyć i jak będę się czuł. Mimo że starałem się uspokoić, nie mogłem tego całkowicie opanować. Obok fotela stało puste, szare, plastikowe pudło z położonym na wieczku porannikiem oraz szpitalnym fartuchem. Po chwili przyszła do mnie pielęgniarka. Zapytała, jak się nazywam, kiedy się urodziłem i dlaczego tu jestem. Zmierzyła mi ciśnienie, które wynosiło 168 na 90 – dość wysokie, ale powiedziała, że wszystko jest w porządku. Sprawdziła też temperaturę na głowie. Miałem lekką gorączkę, co trochę mnie martwiło, bo byłem przeziębiony przed operacją. Zastanawiałem się, jak to wpłynie na zabieg. Następnie pokazała mi półprzezroczyste majtki oraz szpitalny fartuch zapinany z tyłu. Kazała się przebrać i włożyć wszystkie rzeczy osobiste do pudła. Zapytała też, czy mam klapki. Kiedy powiedziałem, że nie, przyniosła mi czerwone, antypoślizgowe skarpetki do chodzenia. Dostałem też porannik, który odłożyłem na krzesło, czekając. Pielęgniarki kilkukrotnie przychodziły, zadając pytania dotyczące mojej tożsamości i celu pobytu, mierząc ciśnienie. Na ścianie wisiała instrukcja opisująca techniki relaksacyjne – „po prostu oddychaj”. Nieco później znów pojawiła się pielęgniarka, która wcześniej przyniosła mi skarpetki, i zmierzyła mi łydki, aby dobrać antyzakrzepowe skarpetki pod kolana, które miałem założyć, a na nie nałożyć te czerwone. Czekałem dalej. W końcu przyszedł chirurg, który miał mnie operować, i wyjaśnił, co będzie robić. Musiałem podpisać dokumenty zgody na operację. Chirurg poinformował mnie, że nie będzie obecnych studentów, ani nie będzie filmowania, ani wysyłania tkanek do badań. Trochę szkoda, bo mi by to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Powiedział, że ryzyko związane z tą operacją jest niewielkie. Podpisałem wszystko, po czym chirurg poprosił mnie, bym podniósł fartuch, aby zbadać miejsce przepukliny. Kazał mi kaszlnąć, żeby przepuklina wyszła, i zaznaczył flamastrem miejsce do cięcia. Grzecznie podał mi rękę na pożegnanie. Później przyszła anestezjolog, która poinformowała mnie, że otrzymam znieczulenie ogólne. Pytała, czy to mój pierwszy raz, co potwierdziłem. Oczywiście wspomniała o niewielkim ryzyku związanym z sercem i oddychaniem. Po wyjaśnieniach powiedziała, że zobaczymy się później. Przyszła również pielęgniarka, aby podać mi ibuprofen i paracetamol, które połknąłem z niewielką ilością wody jako leki przedoperacyjne. Zaznaczyła, że rozumie, iż nie powinienem pić, ale taka ilość nie sprawi problemów. Czekałem dalej, aż pojawiła się anestezjolog z pielęgniarką. Po raz kolejny sprawdzili moje dane, kim jestem, kiedy się urodziłem i jaką operację mam przejść. Anestezjolog zniknęła pierwsza, a pielęgniarka poprowadziła mnie do przedoperacyjnej przez chłodny korytarz. Przez szybę widziałem sale operacyjne, gdzie przeprowadzano zabiegi. W sali czekała już anestezjolog. Panie poprosiły, abym rozpiął fartuch z tyłu i położył się na wysokiej kozetce. Pod pupą znajdował się absorbujący płyny kwadrat, a pod głową dość płaska, ale wygodna poduszka. Leżałem prawie nagi na stole, przykryty jedynie fartuchem. Pielęgniarka rozłożyła na mnie szary koc i ponownie zmierzyła ciśnienie. W tym czasie anestezjolog założyła mi wenflon na górze lewej dłoni i zabezpieczyła go przezroczystym plastrem. Następnie podała jakiś płyn, prawdopodobnie sól fizjologiczną, aby przepłukać żyłę. Pielęgniarka zaczęła podawać mi tlen w masce. Anestezjolog powiedziała, że nie może zdradzić, co mi podaje, bo to tajemnica. Odpowiedziałem, że mam jakieś pojęcie. Następnie poinformowała mnie, że teraz poda mi coś, co mnie uśpi. Domyślam się, że był to propofol, ale nie wiem na pewno, bo nie widziałem zawartości strzykawki. Poczułem tylko chłód wędrujący od dłoni coraz wyżej w górę. Kiedy lek rozprzestrzenił się do połowy ramienia, wszystko się wyłączyło – więcej już nie pamiętam. Następne, co pamiętam, to wrażenie, jakby światło stopniowo się rozjaśniało, aż do pełnej normalności. Byłem w sali pooperacyjnej. Było to podobne do efektu, jaki pojawia się, gdy przez chwilę mocno uciska się oczy, a potem wzrok powoli wraca do normy. Pamiętam, że rozmawiałem z pielęgniarką. Opowiadała mi, że mieszka niedaleko nas, że czasem bywa tam niebezpiecznie, ale generalnie jest cicho i spokojnie. Mówiła też, że miała tam dzieci, które musiała przenieść do innej szkoły, bo były mocno prześladowane. W tej sali podała mi dożylnie tramadol, bo rana intensywnie bolała. Powiedziała też, że obudziłem się z rurką w tchawicy do oddychania, ale tego nie pamiętam. W końcu przeniesiono mnie na inną salę pooperacyjną, gdzie miałem spędzić godzinę. Kazano mi być ostrożnym i nie przesilać się, żeby nic się nie rozwaliło. Po upływie godziny przebrałem się z fartucha, pielęgniarka ściągnęła mi wenflon z żyły, przyłożyła gazę, i powoli udałem się do samochodu, by wrócić do domu.

Brak komentarzy: